26 stycznia w Australii jest święto państwowe, Australia Day. Ma w sobie wiele kontrowersji ponieważ zostało ustanowione na pamiątkę daty przyjazdu pierwszej floty brytyjskiej na kontynent zamieszkiwany przez ludność aborygeńską od ponad 65 tysięcy lat. Nie zagłębiając się teraz w historię, w tym roku dostaliśmy wolny poniedziałek i to był impuls do wyjazdu na weekend. W okolicach Sydney jest wiele miejsc, gdzie jest inaczej, pięknie, a wystarczy wsiąść w samochód! Palcem po mapie, omijając rejony ewentualnie zagrożone pożarami padło na Myall Lake National Park. Co zobaczyć w Myall Lake National Park?
Park Narodowy jest ok 3,5 godziny od Sydney. Zatrzymaliśmy się w Bulahdelah. Miasteczka w tamtych okolicach są bardzo spokojne, w tym najbliższym nam był dosłownie jeden sklep spożywczy, dwie knajpy i pub. Nie jest to miejsce na rozrywkę, ale na kontakt z naturą. Co zobaczyć w okolicach?
Okolice Bombah Broadwater
Cudownie przeźroczysty kolor jeziora, ciepła ale wciąż przyjemnie chłodząca woda i zieleń dookoła. Pięknie tam jest! Polecam przeprawić się mini promem na drugą stronę (koszt to $6). Jest jedna główna droga – Mungo Brush Rd – która prowadzi do fajnych miejsc. Na terenie Parku jest kilka miejsc campingowych, jeśli ma się odpowiednie auto lub namiot to jak najbardziej można zostać na noc. Są też publiczne toalety i picnic area.
Teraz jest środek lata, a pomimo wakacji szkolnych było tam naprawdę niewiele ludzi. Super, fajnie jest mieć całą plaże tylko dla siebie!
Dark Point Aboriginal Place
To obowiązkowe miejsce do zobaczenia! Dla mnie bajka, moje numer one w tej okolicy. To miejsce jest silnie związane z kulturą aborygeńską. Właśnie na tych terenach ludność Worimi gromadziła się przez ponad 4 tysiące lat na specjalne okazje różnych klanów. Miejsce bogate w historię. Mnie zachwyciły rozciągające się wydmy. Widok niesamowity! Wysiadasz z auta, przechodzisz ścieżką wśród drzew i Twoim oczom ukazuje się przepięknie ułożony piasek, a w oddali morze (morze Tasmana).
Seal Rocks
Plaża Number One Beach bardzo mi się podobała. Ogromne, zielone klify tuż przy plaży, piękna woda. W morzu skały, które dodają wszystkiemu uroku, a dla tych odważniejszych są do skakania do wody.
Przy plaży jest toaleta publiczna i prysznic. Trzeba się zaopatrzyć w napoje i jedzenie, ponieważ na miejscu nie ma szansy nic kupić.
Boat Beach. Mniejsza plaża, choć pomieści też wielu. Zdjęć niewiele, bo głównie bawiliśmy się na falach, a potem grzaliśmy z książką na słońcu. No idealnie! 😊 Plaża jest miejscem wypadowym dla lokalnych rybaków, stąd też jej nazwa.
Latarnia morska Sugarloaf Point Lighthouse i plaża Lighthouse Beach. Ja osobiście bardzo polubiłam latarnie morskie. Chociaż zazwyczaj wyglądają podobnie, mają prostą budowę, to coś magicznego w nich jest. Na pewno widok dookoła.
My mieliśmy piknik z widokiem na morze, wypatrzyliśmy pływające delfiny i płaszczkę!
Latarnia jest wciąż czynna i to, co czyni ją wyjątkową to fakt, że jest jedną z dwóch wieży w całej Australii, gdzie schody są na zewnątrz. Na terenie latarni są dwa domki, które obecnie służą jako akomodacja.
Park obfituje w plaże, i gdybyśmy mieli tam więcej czasu to na pewno spędzilibyśmy czas na kilku z nich. A tak to resztę tylko przejazdem…
W Parku jest mnóstwo ścieżek na kilkugodzinne wypady. Naprawdę jest gdzie chodzić, i co podziwiać. Myślę, że spokojnie można zaplanować tam kilkudniowy pobyt i nie będzie się nudzić.
Forster
Trochę na północ od Myall National Park jest miasto Forster. Tam już się więcej dzieje, miasto żyje. To, co jest ciekawe to zatoki i most łączący dwie części miasta. Trzeba przyznać, że nadbrzeże jest przepiękne, ma fajny klimat i mimo pochmurnego popołudnia wyglądało fajnie.
Hitem było stado pelikanów. Pierwszy raz widziałam ich tak duża ilość i nie mogłam przestać się zachwycać. Cudne są. Śmieszne. Ciekawe.
Teraz już wiecie, co zobaczyć w Myall Lake National Park!
Bonus: gdzie zobaczyć kangury na wolności
W drodze powrotnej do Sydney zatrzymaliśmy się w Morisset. To miejsce, które kiedyś odwiedziłam na zorganizowanej wycieczce i od tamtej pory dobrze wpisało mi się w pamięć. W okolicach szpitala psychiatrycznego Morisset Hospital zawsze można spotkać wolno żyjące kangury. Są przyzwyczajone do ludzi, pozwalają podejść blisko, a także się pogłaskać.
Bardzo dużo ludzi je karmi, stąd czasem nawet lgną do człowieka licząc, że coś dostaną. Należy jednak wiedzieć, że KANGURÓW NIE NALEŻY KARMIĆ. Po pierwsze ponieważ większość tego, co ludzie oferują nie są dla nich dobre. Po drugie kangury przyzwyczajają się do dokarmiania, co w perspektywie czyni je bardziej zależnymi od ludzi, zaczynają prze bywać na zamieszkałych terenach i szkodzić lokalnej społeczności. To niepotrzebna ingerencja w naturę.
Są miejsca, parki i sanktuaria, gdzie można karmić kangury. A tym na wolności najlepiej się przyglądać z bliska, badać czy dadzą się pogłaskać (najczęściej tak!) i po prostu cieszyć się ich obecnością. Są niewątpliwie moją jedną z największych uciech życia w Australii! 😊
Mieszkałam przez kilka miesięcy w Londynie, przez rok na Malcie, a teraz jestem w Australii. Piszę do Ciebie ze słonecznej Sydney o życiu, o tym kraju, o podróżach i przemyśleniach emigranta. Serdecznie Cię zapraszam do odkrywania świata ze mną!
Zostaw swój komentarz, wymieńmy się myślami! Możesz także podzielić się tym wpisem z innymi!!