Myślę, że większość z nas odwiedzając egzotyczne kraje cieszy się na myśl o spotkaniu ze zwierzętami, dla których są one domem. Tajlandia to kraina między innymi małp, tygrysów, niedźwiedzi oraz słoni. I właśnie te słonie tak bardzo zamarzyło mi się zobaczyć…
Pierwszy dzień do przylocie na Phuket. Wsiadamy w wynajęty samochód, jedziemy na środek wyspy, do Phuket Elephant Sanctuary. Po drodze zatrzymujemy się na śniadanie w przydrożnych restauracjach, chociaż wyglądem przypominają bardziej rozwalające się blaszane budy.. Niemniej jednak banana rotti smakuje przepysznie.
Zostawiamy auto na parkingu i po opłaceniu THB 3000 wstępu jedziemy pickupem na teren sanktuarium (nazywam to miejsce także parkiem). Po paru minutach widzę pierwszego słonia, a buzia sama mi się śmieje.
Ośrodek jest bardzo dobrze zorganizowany. Panie miło nas witają, dają kaloszki i oferują zostawienie bagażu w szafkach. Zapraszają na owocowe i słodkie przekąski, kawę i inne napoje. Siadamy przy stołach i zaczyna się prezentacja. Pracownik sanktuarium, młoda Tajka, opowiada nam o początkach tego miejsca, jego założycielu i obecnych tu słoniach. Wyświetlany jest też krótki film o sytuacji słoni w Tajlandii oraz zasadach zachowania się na terenie parku i w kontakcie ze zwierzętami. Zostajemy podzieleni na dwie grupy i razem z przewodniczkami zaczynam moją najlepszą tajską przygodę.
W dużym koszu jest mnóstwo bananów, arbuza oraz ananasa. To przysmaki, które słonie uwielbiają. Z garścią owoców w dłoni podchodzę do czerwonej linii i wyciągam rękę a ta najpiękniejsza, długa trąba momentalnie się do mnie zbliża i delikatnie chwyta smakołyk. Słonica zjada to szybko, więc ustawiam się na końcu kolejki i czekam na kolejną szansę bycia tak blisko. Słoń może ważyć nawet do 5 ton i dziennie zjadać około 200 kg roślin, w tym owoców.
Po karmieniu przemieszczamy się od jednej słonicy do drugiej, panie opowiadają nam o historii każdej z nich oraz o zwyczajach słoni. W tym wszystkim przewijają się informacje o życiu w niewoli, ale o tym nie teraz.
Każdy ze słoni ma swojego opiekuna, nazywa się go „mahout”. Przez pierwsze kilka tygodni obserwuje się czy jest między nimi „chemia”, ponieważ mahout będzie słonicy towarzyszył przez długi czas. Podoba mi się to podejście, czuję że słonie są tu ważne, najważniejsze, bo to miejsce zostało stworzone właśnie dla nich.
Teren sanktuarium jest ogromny, nieogrodzony. Słonie mają wolność w poruszaniu się, pozostają jednak pod opieką (człowiek zawsze jest w pobliżu, ale ingeruje w życie słonia jedynie wtedy, gdy jest taka potrzeba), a na noc umieszczane są w ogrodzonej przestrzeni. Jedna ze słonic była tak sprytna, że potrafiła sama otworzyć sobie drzwiczki! To niebezpieczne dla słonia, ponieważ może oddalić się zbyt daleko, wejść na teren prywatnej posiadłości, a to już problem. Stąd te „boksy”, ale niech Was nie zmylą – słonie żyją tu zupełnie swobodnie.
Ona wciąż boi się ludzi. Odwraca się bokiem. Myśli, że ludzie tu przyszli, aby na niej jeździć. A ona jest buntowniczką, nie chciała się godzić na wykorzystywanie. Wycierpiała za to jeszcze więcej tortur, ale została uznana za „niepokorną” i oprawca zdecydował, że ją sprzeda. Tak z niewoli trafiła do sanktuarium.
Zatrzymujemy się przy basenie. A tam siedzą dwie słonice, co jakiś czas opiekun daje im jedzenie. Na ogrodzeniu widnieje napis „hydrotherapy pool”, bo woda pełni rolę rehabilitacji. Od ciągłego przywiązania do łańcucha, oraz ujeżdżaniu przez ludzi słonie doświadczają uszkodzeń kończyn.. Woda przynosi im ulgę i poprawę kondycji.
Nasz spacer przebiega od słonia do słonia… Jeden wcina trawę truptając tu i tam, drugi stoi majestatycznie, trochę się nam przygląda, trochę chyba udaje, że nic go nie rusza.
Dwie słonice są ciągle razem, jedna z nich jest całkiem ślepa. Zawdzięcza to turystom i ciągłej pracy latami. Setki zdjęć dziennie, z użyciem flesha. Oczy słonia są niezwykle wrażliwe, nie dały rady.. Ona jednak jest wciąż silna, dzięki wibracjom odczuwalnym z trąby porusza się bezbłędnie, podąża też za swoją przyjaciółką. Mówią nam, że one są nierozłączne.
Idziemy dalej, nad wodę. Tam piękna słonica stoi po jej drugiej stronie, coś sobie je. Gdy podchodzimy bliżej sama schodzi nieco niżej i „pozuje”. Ja nawet tego nie zauważyłam, ale nasza przewodnik zwraca nam na to uwagę – przełożyła nogę przed nogę. Tak została wytresowana i robi to już chyba automatycznie.
Powoli wracamy już do początkowego miejsca, aby zjeść lunch. Ale po drodze taka atrakcja! Słonica weszła do wody, przewraca się, turla, wygląda na zadowoloną! Jej opiekun wszedł razem z nią i wiadrem polewa jej głowę, ciało. Strasznie dobrze mi się na to patrzy, bo taka kąpiel jest dla słonia naturalną przyjemnością. Na prośbę mahout słonica wychodzi z wody i wszyscy razem idziemy w stronę budynków – słonie do swoich „pomieszczeń”, my na lunch….
Kiedy zapadnie zmrok słonie położą się na górce usypanej z piasku – to ułatwi im wstanie rano. Ich zdeformowane i chore ciała potrzebują wsparcia, a opiekunowie o to zadbali.
****************************
Spotkanie ze słonicami z sanktuarium jest moim najlepszym i najbardziej szczególnym doświadczeniem z pobytu w Tajlandii. Oczywiście, lepiej byłoby gdyby takie miejsca nie musiały w ogóle istnieć, a słonie żyłyby jedynie na wolności. Ale na ten moment wydaje się to absolutnie niemożliwe, więc takie sanktuaria są bardzo potrzebne. Pozwalają zmieniać rzeczywistość choć kilku zwierząt, a to ma ogromne znaczenie.
Sanktuarium na Phuket założył człowiek, który pracował ze słoniami w sektorze turystycznym. Widząc jak jedna ze słonic nie daje już rady, jak jest schorowana, postanowił znaleźć jej dom na starość. Tak zaczęła się historia miejsca, w którym obecnie przebywa 9 słonic.
Kilka faktów i zasad, o których dowiedziałam się tamtego dnia:
- Słonie żyją mniej więcej tyle, ile ludzie. Tresowane są zazwyczaj od 2 roku życia, i pracują codziennie. Te, które udało się wyzwolić i żyją w sanktuarium mają 35-40 lat.
- Właściciel słonia nie odda go za darmo, trzeba go wykupić. Przeciętny koszt, który zależy od stanu zdrowia zwierzęcia, to ok $ 50 000 AUD, co przy niskim kursie daje ok 130 tyś zł.
- W sanktuarium na Phuket są jedynie słonice. Męskie słonie jest dużo trudniej wykupić (właściciel nie chce ich sprzedać ze względu na wartość kłów), a potem przetransportować – bywają bardziej agresywne w stosunku do człowieka.
- Proszono nas, aby nie podchodzić do słoni zbyt blisko, nie dotykać ich, aby ich nie stresować. Jeśli słoń zainicjuje kontakt należy być spokojnym, nie robić gwałtownych ruchów. Bardzo bliski kontakt, którego można doświadczyć to ten podczas karmienia – sama przyjemność dla słonia!
- Odwiedzający nie mają możliwości kąpania się ze słoniami. To jest in naturalna czynność, która zaburzona czynnikiem ludzkim staje się stresem, jak informują na stornie parku . Słonie są niezwykle wrażliwymi zwierzętami, a te które tu trafiły przeszły przez piekło na ziemi i niestety kontakt z obcymi ludźmi bardzo źle im się kojarzy.
- Słoń chodzi swobodnie po całym terenie, a ich opiekun za nim podąża dbając o jego bezpieczeństwo. Słonie mają możliwość przebywania w swoim towarzystwie, kąpania się, jedzenia trawy czy owoców z drzew.
Wszyscy pracownicy sanktuarium zrobili na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Sposób, w jaki mówili o słoniach, z czułością wymawiając ich imiona, sposób w jaki się z nimi obchodzili nie pozostawia wątpliwości, że takie miejsca warto wspierać.
W całej Tajlandii są jedynie 3 miejsca, gdzie turysta może spotkać się ze słoniem, z pełnym poszanowaniem dla tego zwierzęcia. Ja o Phuket Elephant Sanctuary dowiedziałam się z bloga Maćka Klimowicza „Skok w bok”, którego lubię czytać.
W kolejnym wpisie napiszę, na co zwracać uwagę, aby mieć pewność, że wybieramy etyczne miejsce.
LINKI:
https://www.phuketelephantsanctuary.org/en/
Mieszkałam przez kilka miesięcy w Londynie, przez rok na Malcie, a teraz jestem w Australii. Piszę do Ciebie ze słonecznej Sydney o życiu, o tym kraju, o podróżach i przemyśleniach emigranta. Serdecznie Cię zapraszam do odkrywania świata ze mną!
Zostaw swój komentarz, wymieńmy się myślami! Możesz także podzielić się tym wpisem z innymi!!